poniedziałek, 7 listopada 2011

Polski stół dla Szweda...

Ot i miałam zaplanowany wieczór dzisiejszy na upojne oddanie się metodzie poprawiającej wygląd garderoby i pomniejszającej objętościowo wielki kosz w mojej szafie służący do przetrzymywania moich świeżo i mniej świeżo (na spodzie do którego ciągle nie mogę dobrnąć) upranych ubrań ściągniętych ze sznurka, czyli krótko mówiąc prasowaniu... Niestety dziecko moje młodsze postanowiło zepsuć te plany odmawiając kategorycznie położenia się spać. Tym sposobem do godz. 22 rysowałam, kleiłam, wycinałam, układałam wieżę z klocków, pozwalałam sobie układać na głowie wieżę z klocków, gotowałam budynie, zwijałam porozwijane włóczki, zmywałam ze ściany fantastyczne efekty talentu malarskiego mojego młodszego dziecka itd, itd.. Teraz po całym dniu pracy, bieganiny i innych dodatkowych zajęć wynikających z bycia żoną, mamą, sprzątaczką, kucharką, buissneswoman, praczką i szefową w jednym  stosunek do mojej garderoby zmienił się z chęci w niechęci co spowodowało kolejny wzrost sterty różnych części ubrań w nieszczęsnej, wypchanej po brzegi szafie. No trudno. Albo rybka, albo pipka jak powiedział Hamlet ;) Zasiadłam do kompa.
Od razu na myśl przyszedł mi fantastyczny wieczór jaki spędziłam z moim przyjacielem Dannym, rodowitym Szwedem, ex facetem mojej przyjaciółki z którym do dzisiaj mam kontakt, który gościł u nas kilka razy kiedy był w Polsce z moją przyjaciółką, a który tym razem udał się do naszego kraju podobno mlekiem i miodem płynącego na samotny wojaż i był u nas gościem przez jeden wieczór kilka tygodni temu. O tym wieczorze za chwilkę, jednak najpierw muszę przytoczyć jeszcze jedną historię związaną z moim szwedzkim przyjacielem. Otóż kiedyś to my z mężem byliśmy gośćmi u mojej przyjaciółki na kolacji przygotowanej dla nas przez owego Szweda (kucharza zresztą) i na tej kolacji podana została zupa rybna. Ponieważ ne jestem fanką ryb, które są ugotowane, a sama osobiście na własne oczy widziałam że Szwed gotował, a do tego do zupy tej wlewał MLEKO - produkt znenawidzony przeze mnie od zamierzchłego dzieciństwa, patrzyłam na ten posiłek zupopodobny nie tylko z obrzydzeniem, ale również z ogromnym strachem. Otóż za chwilę miałam zjeść zupę w której nie tylko jest gotowana ryba, ale i mleko, dużo mleka, bo wygląd zupy przypominał tą traumatyczną ZUPĘ MLECZNĄ znienawidzoną przeze mnie w dzieciństwie, tyle tylko że zamiast obrzydliwych płatków owsianych w tym mleku pływały warzywa i RYBA! O zgrozo! Postawiono mi to coś przed nosem no i co miałam zrobić, musiałam spróbować choć odrobinkę, musiałam choć udawać że próbuję...  Zatem próbując nie oddychać nosem ( a wierzcie mi czy nie, obrzydzenie do mleka jest u mnie tak ogromne, że gotując mojemu starszemu dziecku kiedyś kaszkę na tym paskudztwie nie byłam w stanie zrobić tego inaczej jak tylko ze ścierką zawiązaną na twarzy, a i to czasem nie pomagało i pojawiał się odruch tak dobrze znany "wczorajszym" osobom, które dnia poprzedniego spożyły zbyt dużą ilość alkoholu). A zatem próbując nie oddychać nosem nabrałam łyżkę owej zupy i skosztowałam... Czekałam w napięciu czy ów odruch mnie zaskoczy, ale nie zaskoczył. Zaskoczyło mnie za to coś zupełnie innego. Smak nieziemski, niesłychany, niesamowity, nie przypuszczałam nawet że coś takiego może się wydarzyć... Zupa była BOSKA! Nie mogłam w to uwierzyć... Jak to możliwe???
Tego dnia serce moje mocniej zabiło i zostałam nieodwołalną amatorką zup rybnych i zapragnęłam pozna bliżej szwedzką kuchnię.
Otóż korzystając dnia pewnego z dobrodziejstw dzisiejszej techniki czyli komunikatora internetowego napisałam do mojego przyjaciela Szweda że bardzo chciałabym poznać przepis na ową zupę i że chciałabym ją u siebie w domu powtórzyć. Przepis zaczynał się od świeżej ryby... Ha ha ha... Szwedzi, którzy przed domem mają albo morze, albo rzekę, albo jezioro, przyzwyczajeni że idzie się do sklepu(wyłącznie z rybami i owocami morza) i dostaje się o każdej porze dnia rybkę czy inne ustrojstwo, które jeszcze godzinę temu beztrosko pływało w owym jeziorku, morzu itd.. prawdopodobnie nie mają świadomości realiów stoisk rybnych w naszych okolicznych marketach. Otóż u nas ryba świeża to taka ryba, która jeszcze sama nie chodzi, czyli złowiona jakiś tydzień wcześniej??? Dwa???  Może wypowie się ktoś z branży? W naszych rodzimych marketach aby zakupić rybę świeżą należy uży podstępu. Otóż postęp ten nie każdemu może się udać, a już napewno nie mężczyźnie... Do podstępu owego bardzo przydatne jest dziecko, zwłaszcza jeśli jest małe. Otóź trzeba iść do Pani która sprzedaje (koniecznie do pani, gdyż panowie niespecjalnie są czuli na podstępy) i powiedzieć, że potrzebujecie rybkę, obojętnie jaką, byleby tylko była świeża bo:
a) rybka potrzebna jest dla maluszka (który najlepiej żeby w tym momencie robił do pani słodkie oczy)
b) musi być świeżutka, bo karmicie piersią i nie może nic maluszkowi zaszkodzić
c) (i ta metoda przydaje się kiedy brakuje Wam dzecka pod warunkiem że nie jesteście w wieku emerytalnym - wystarczy że lekko wypniecie brzuszek) gdyż jesteście w ciąży i oczywiście nic nie może maluszkowi zaszkodzić.
90% babeczek na rybnym pokazuje naprawdę świeżą rybę, a czasem nawet przynoszą świeższą prosto z chłodni.
No więc pomijając tą świeżą rybę w przepisie pojawił się jeszcze bulion rybny. No nie mieszkam kurcze w Warszawie, miasteczko średniej wielkości, trzy markety na krzyż, w żadnym rybnego bulionu. Hmmm. Napisałam zatem ze u nas buliony różne, wołowe, cielęce, z koguta, żeberek, grzybów, ale z ryby... Niestety. No więc ten wariat kochany poszedł do sklepu, zakupił chyba wszystkie możliwe rodzaje bulionów zapakował w paczkę i wysłał mi do Polski. Jakież było moje dziwienie kiedy do drzwi zapukał listonosz z jakąś paczką... Powiem Wam, że doznałąm szoku ogromnego. Buliony są nieziemskie. Ale wiecie co jest najciekawsze? One wogóle nie są słone. Podczas gdy podstawowym składnikiem naszych rodzimych bulionów jest sól, tamte są esencją smaku mięsa, warzyw, ryby. Niesamowite.
Do paczki tej dołączył również inną niespodziankę, ale poneważ zrobiło się naprawdę późno, a jutro niestety rano trzeba wstać do pracy o tym opowiem następnym razem :)

poniedziałek, 10 października 2011

Kolacja rocznicowa - eksperymentalna chińszczyzna...


Troszkę już od tej naszej rocznicy czasu upłynęło, a ja ciągle w biegu i nawet nie mam kiedy tu zajrzeć... Przeglądałam dzisiaj zdjęcia w aparacie i okazuje się, że mam tyle sfotografowanych potraw które tylko czekają  na to żeby je wkleić i opisać a tu czasu brak.
Dzisiaj opowiem o tej eksperymentalnej chińskiej potrawie którą upichciłam na rocznicową kolację, a która nie zachwyciła niestety mojego męża ( wroga ryżu i duszonych warzyw). Żeby nie było tak całkiem nie dla niego to zrobiłam na makaronie... No cóż, nie można mieć wszystkiego :(
No więc zasmażyłam orzeszki nerkowca i piersi kurczakowe na oleju - ryżowym ma się rozumieć, jak na chińszczyznę przystało!Dodałam trochę marchewki, cebulkę, pieczarki, wszystko polałam pięknie chińskim sosem Tao Tao czosnkowym z chilli. Pod koniec smażenia dodałam pędy bambusa i wszystko wrzuciłam na taki makaron od "chińskiej zupki" oczywiście bez "drogocennej" chemii zawartej w dołączonych doń torebkach. Zamiast tego dodałam trochę cudowych bulionów które dostałam od mojego szwedzkiego przyjaciela i soli.
A propos... czy możecie sobie wyobrazić, że szwedzkie buliony NIE SĄ SŁONE!!! Naprawdę! Mają w sobie tylko esenję, sam smak mięsa (lub warzyw) i ani trohę nie są słone... O tych bulionach to jeszcze napiszę, bo to naprawdę wesoła historia, ale to już innym razem :)
No więc zarzuciłam ten makaron (po odsączeniu oczywiście!) w elegankie szkło z podgrzewaczami od spodu żeby było cieplutkie  i polałam tym co mi się na patelni upitrasiło.
Nie powiem, dobre było. Orzechy dały super posmak a same w sobie też były smaczne, sos dodał ostrości,a makaron wyglądał ślicznie.
Ale to wszystko to pikuś. Zrobiłam do tego banany w cieście....
Robiłam to już nie raz, często jako surówkę do obiadu (tylko w innym kształcie - taka ćwiartka z całego), zwłaszcza kiedy miał egzotyczny posmak, ale z sezamem jeszcze tego nie próbowałam. Pokroiłam je w dość cienkie plasterki, tak ok 0,5cm. Zrobiłam ciasto jak na naleśniki, tylko dużo gęściejsze, wrzuciłam w to banany i smażyłam każdy osobno . Pomysł okazał się być bardzo trafny Jak wrzucałam na olej (oczywiście ryżowy ;)) to posypywałam sezamem.  Mój mąż w pewnym momencie zapytał:
- To jakoś w paczkah sprzedają, czy na kilogramy?
No i szlag mnie w tym momencie trafił niezły :/ To ja stoję pół wieczora przy garach a on mi tu taki afront???? No cóż, niewiara mego męża jest wielka, ale nie będę się poddawać. Zresztą, tłumaczył się później, więc miałam chociaż odrobinkę satysfakcjii.
Podałam też chipsy krewetkowe - coś co pamiętam z dzieciństwa jako jedną z niewilu rzeczy która w sklepach była (chociaż też niezawsze). Mój tata kupował paczkę takich twardych  kółek w sklepie rybnym, a wieczorem ucztowaliśmy. Wrzucaliśmy bowiem te kółka na gorący olej i patrzyliśmy jak w oczach rosną i wyginają się we wszystkie strony. Później się je soliło i wcinało aż się uszy trzęsły!
Moja wersja była niestety zimna i już usmażona, bo niestety innych znaleźć nie mogłam, ale też była pyszna.

Tyle jeśli chodzi o kolację. Zostało mi jeszcze kilka fajnych potraw, ale następny post poświęcę mojemu przyjaielowi, który przysłał mi paczkę pełną niespodzianek, a przy okazji sprawił dużo śmiechu, wręcz do łez!
Dobrej nocki :)

P.S. - Robiłam też ptasie mleczko, więc dołączam zdjęcie.

wtorek, 27 września 2011

Strogonoffffff z półfrancuskimi kluseczkami na bazie mąki żytniej

Ha! Moje młodsze dziecko woła tylko o mięsko, starsze futruje ogórki kiszone z prędkocią światła, mój mąż to tradycjonalista okropny, jadłby codziennie schabowego z ziemniakami, a ja na ziemniaki już patrzeć nie mogę... No i co tu ugotować na obiad?

Wpadłam do sklepu w poszukiwaniu jakiegoś mięcha i wpadła mi w oko piękna polędwica wieprzowa. No jak polędwica, to tylko strogonoff. Zapaliła mi się lampka. szybko uwinęłam się z resztą zakupów, wróciłam do domu i rozpoczełam przygotowania.

Co nam będzie potrzebne:
- piękny, konkretny kawałek polędwicy
- kilka pieczarek
- 2 cebule
- 3 kiszone ogórki
- łyżka musztardy,
- pół słoiczka przecieru pomidorowego,
- mała śmietana 12%
- łyżczka słodkiej papryki,
- natka pietruszki

Mięsko trzeba opruszyć mąką i zasmażyć na oleju, osobno zasmażyć cebulkę, osobno pieczarki na dość dużym oleju (tak, żeby się zasmażyło, a nie dusiło) Wszystko wrzucić do garnka, dolać musztardę i trochę bulionu, tak żeby zakrył mięso. Dusić ok 30 min. Dodać pokrojone drobniutko ogółrki kiszone, dusić jeszcze ok 20 min. Pod koniec dodać przecier i słodką paprykę. Po wyłączeniu śmietanę. Podawać posypane z pietruszką.


Przepis na żytnie kluseczki półfrancuskie:

- 20 dag. mąki pszennej,
- 20 dag mąki żytniej,
- 6 łyżek masła,
- 3 jajka,
- 150 ml wody,
- sól

Na początek dobrze jest utrzeć jajka z tłuzczem, później dodać reztę składników i ucierać jeszcze przez chwilkę. Metalową gorącą łyżką kłaść na wrzątek długie cienkie kawałki, gotować ok 2 minuty.

Życzę smacznego :)

P.S. We czwartek mamy rocznicę ślubu z moim mężem, myślę o kolacji przy świecach przy chińszczyźnie, ale jeszcze nie mogę zdecydować się na nic konkretnego. Hmmm....

środa, 14 września 2011

Zapiekanka szpinakowo - tuńczykowa

Znów eksperymentowałam... Musiałam na szybko zrobić kolację dla kilku osób, bo przyjechała ze Szwecjii moja przyjaciółka wegetarianka ( w sensie tylko odnoszącym się do mięsa). Wymyśliłam zapiekankę ze wszystkiego co akurat było pod ręką.
Ugotowałam makaron. Zapiekanki na nie ugotowanym makaronie wogóle mi nie wychodzą, poza tym siedzą w piecu strasznie długo i zawsze są kawałeczki zbyt twardego makaronu. To samo tyczy się ziemniaków Fakt, że na ugotowanie makaronu tez potrzeba trochę czasu, ale można ten cas wykorzystać na przygotowanie reszty składników, co troszkę nam to rekompensuje.
Ugotowany makaron wylożyłam do naczynia żaroodpornego, na to nałożyłam zasmażony na maśle szpinak, dość grubo pocięty. Posypałam rozkruszoną fetą, na to nałożyłam tuńczyka w kawałkach. Zrobiłam szklankę bulionu, dorzuciłam do niej kilka ząbków czosnku, trochę słodkiej śmietany 30%, pieprz. Polałam makaron, całość zasypałam żółtym tartym serem i polałam oliwą z oliwek. Zapiekłam pod folią aluminiową, niezbyt szczelnie zawiniętą. Było fantastyczne!!!
Zapiekanka została okrzyknięta hitem miesiąca. :)


Hmmmm.... Przeczytałam to, co napisałam przed chwilką i doszłam do wniosku, że nigdzie nie piszę konkretnych przepisów, że nie podaję dokładnie ilości składników. Wszystko przez to, że sama nie wiem... bo nigdy nie trzymam się żadnych konkretnie ustalonych ram ilości, kolejności ani samych składników. Po prostu szukam inspiracji a reszta sama jakoś wychodzi....

Tak czy inaczej życzę smacznego!

czwartek, 25 sierpnia 2011

Coś do chlebka :)

Dzisiaj piekę mięsko do chlebka. Wybrałam łopatkę, bo szynka jest troszkę za chuda, a karczek z kolei zbyt tłusty. Łopatka jest ciekawa w smaku, nie trzeba długo jej piec, nie wymaga też polewania wodą jeżeli przykryjemy ją aluminiową folią.
Jakość dzisiejszych wędlin które można kupić w sklepach jest beznadziejna. Do tego wszystko konserwowane rakotwórczą chemią, naszprycowane wodą żeby oszukać konsumenta. Ciekawe ile naprawdę jest szynki w szynce? O tym że w smaku wszystko jet po prostu IDENTYCZNE nawet nie wspomnę. Nie ma znaczenia czy kupujemy szynkę, ogonówkę, polędwicę, schab czy baleron. Jedno możemy od razu z góry założyć: smakować będzie tak samo. Ja wolę upiec coś sama, albo zrobić jakąś pastę(to już na inny wpis). Do dzięła!
Łopatkę oczywiście myję. Aby mięsko było miękkie i smaczne trzeba je zamarynować.
Mrynata:
1 cebula
3 ząbki czosnku
ok 1 cm świeżego imbiru,
łyżeczka musztardy
trochę sosu sojowego,
2 papryczki piri piri
kurkuma, gałka,cynamon, cząber po ok 1/2 łyżeczki
olej słonecznikowy albo ryżowy
wszystko miksuję, a następnie smaruję mięso i wstawiam do lodówki na przynajmniej 3 godziny, a najlepiej na noc.
Mięsko po takiej marynacie obsmażam na patelni z każdej strony przynajmniej po 2 minuty,a następnie wrzucam do rozgrzaneho do 200 stopni pieca na ok godzinkę.
Polecam!
Mięsko teraz mi się marynuje, więc zrobię zdjęcie dopiero jak je upiekę :)
Smacznego!

sobota, 9 lipca 2011

Sałatka owocowa w koszyczku z arbuza....................

Przepis na sałatkę owocową jest bardzo prosty. Ja wrzucam tam co się nawinie - oczywiście z owoców ;) Najlepiej żeby podstawą jej było coś soczystego, np arbuz, albo melon. Do tego co mamy pod ręką, pomarańcze, gruszki, jabłka, śliwki, truskawki, czereśnie, kiwi, obojętnie. Zalewamy wszystko dużym owocowym jogurtem (można też naturalnym, ale ja wolę kiedy "sos" jest słodki. Mieszamy. Gotowe :)\
Smacznego.

wtorek, 28 czerwca 2011

Wspomnienia z urodzin córci

Oglądałam dzisiaj zdjęcia mojej młodszej pociechy i znalazłam piękne zdjęcie z imprezki roczkowej, urodzinek. Półmisek z wędlinami i sałatką. Sałatka oczywiście na łódeczkach z cykorii. Żagle z serka żółtego na wykałaczce i z flagą z czerwonej papryki. Reszta wyglądałaby całkiem zwyczajnie, gdyby nie ośmiornica z paróweczek. Oczka ma z grubo zmielonego pieprzu, a usta również z czerwonej papryki...
Na stole było tez kilka innych pyszności, ale wszystko w swoim czasie :)

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Muuuuuuuuuuuuuuuuuuuuusaka :)))))

Coś mnie wzięło na kuchnię grecką ostatnio... Grzebałam w moich przepisach i grzebałam aż znalazłam stary przepis na musakę - zapiekankę na bakłażanie. Są dwie wersje tego przepisu. Pierwsza to wersja oryginalna na samych bakłażanach a druga to połączenie bakłażana i ziemniaków. Ja zrobiłam tą pierwszą wersję, ale ugotowałąm do niej kilka ziemniaków w mundurkach, poprzekrajanych na krzyż (wtedy się robią w nich takie rowki) , zapieczonych w piecyku i posmarowanych masełkiem i posypanych przyprawą do ziemniaków.
Potrzebne składniki:
2 bakłażany
2 cebule
5-6 ząbków czosnku
puszka pomidorów
pęczek natki pietruszki
2 łyżki koncentratu pomidorowego
trochę startego sera
sól, pieprz
oregano, najlepiej świeźe

Bakłażana kroimy na plasterki niezbyt grube, ok 5mm i osalamy z obu stron. Konkretnie. Kładziemy na durszlaku i czekamy ze 20 min aż puści gorzki sok. Później trzeba go opłukać wodą, bo inaczej potrawa wyjdzie nam za słona. Następnie obsmażyć z obu sytron na oliwie z oliwek, najlepiej oreganowej albo czosnkowej (ale można też wrzucić trochę czosnku na patelnię podczas smażenia) Bakłażan musi trochę zmienić kolor.Następnie układamy plasterki na dnie brytfanki żaroodpornej. W międzyczasie przygotowujemy sos beszamelowy. Przepis jest standardowy mniej więcej. Ja robię z przepisu z Thermomixa - mleko, żółtka, masło, mąka, natka pietruszki, vegeta własnej roboty, cukier, sok z cytrymy. W międzyczasie zesmażamy cebulę z czosnkiem, dodajemy mięso i pomidory. Przyprawiamy. Dusimy tak długo żeby cała woda odparowała, ale żeby się nie przypaliło. Siekamy drobno pietruszkę. Kiedy wszystko jest gotowe na poukładane bakłażany sypiemy warstwę pietruszki, później warstwę mięsa z sosem, znów pietruszkę a na końcu resztę bakłażanów (powinno ich być i u góry i na dole mniej więcej tyle samo). Zalewamy beszamelem, posypujemy serem żółtym a na wierzch możemy jeszcze troszkę opruszyć pietruszką już dla wyglądu bardziej niż smaku. Zapiekamy ok 40 minut w 80 stopniach. Mniam....

środa, 22 czerwca 2011

Po przerwie....

No to troszkę się opuściłam... Prawie trzy miesiące mnie nie było... Cóż, powiem tylko że miałam masę roboty. Otworzyłam małą knajpkę z kebabem. Funkcjonujemy juz trzeci miesiąc i z dnia na dzień jest coraz lepiej :) Pracy dużo, ale i satysfakcja i motywacja. Kebabki wychodzą nam super. I w bułce i w tortilli. Mamy już całkiem sporo stałych klientów. Do tego mamy sezonowo lody, rurki z bitąśmietaną i ambitny plan wprowadzenia gofrów:) Tylko na tą gofrownicę nie mogę pieniędzy dozbierać... Ciągle jakieś wydatki...
Dzisiaj już nie mam siły, ale jutro postaram się wygrzebać mój przepis na zupę gulaszową. A, no i oczywiście na sernik :)
Dobrej nocki :)

sobota, 26 marca 2011

KURCZAK W CZEKOLADZIE....czyli wykwintny pomysł z kuchni meksykańskiej.....mmmmmmmmmm............pycha :)

Kurczaczek to jedna z ulubionych ostatnio potraw w naszym domu, nawet dzieci ją uwielbiają (te starsze he he he, ze względu na pikantność :) ) Kupuję same pałki z kurczaka, lekko osalam i wkładam do piekarnika na 180 stopni na jakieś 40 minut. Na patelnię wrzucam na odrobinkę oliwy cebulę i czosnek, następnie wrzucam puszkę pomidorów z puszki, zasmażam to troszeczkę, a póżniej przyprawiam: 1 łyżeczka pieprzu, 1 łyżeczka mielonego kminku ( w oryginalnym przepisie jest kmin rzymski, czyli kumin, ale kurcze, skąd go dostać??? Przebiegłam wszystkie markety i jedyne co mi się rzuciło w oczy to mielony kminek z angielską nazwą GROUND KUMIN, no to sobie to poskładałam i wyszedł mi mielony kminek... ale w smaku jest super! :) ) do tego łyżeczka soli, łyżeczka cynamonu, 2 papryczki chilli, albo piri piri, łyżeczka cukru, jak się troszkę poddusi dorzucam 3/4 tabliczki czekolady i szklankę wody. Duszę jeszcze 5 minut, i wrzucam do garnka upieczone pałki z kurczaka. W dużym naczyniu wykładam ryż i polewam go sosem pośrodku, układając tam również kurczaka. Całość jest dość pikantna, można dodać jeszcze więcej pieprzu, ale dla mnie łyżeczka wystarczy.
No to życzę udanego gotowania :) Smacznego!

piątek, 25 marca 2011

PTASIE MLECZKO

Witam,
dzisiaj mój pierwszy wpis, a co za tym idzie pierwszy przepis...
Moje starsze dziecko przyszło któregoś dnia ze szkoły i stwierdziło że jest zapotrzebowanie na cos słodkiego. Akurat niewiele było w lodówce, a żadna z nas nie miała ochoty biegać po sklepach. Niewiele myśląc złapałam kartonik z mlekiem, było go ledwo odrobina na dnie, wrzuciłam do niego kilka pastylek słodzika (bo my obie na odwiecznej diecie hehehe ) , zamieszałam i wrzuciłam do zamrażalnika. Najpierw pomyslałam o lodach, ale później wpadł mi do głowy inny pomysł... Wlałam to zmrożone mleko do Thermomixa i zaczęłam je ubijać. Ubiło się świetnie, a ja w międzyczasie rozrobiłam paczuszkę galaretki w niewielkiej ilości wrzątku. Wlałam to wszystko na zimne ubite mleko. Kiedy się już wymieszało wylałam na dużą miskę i wstawiłam na chwilkę do lodówki. Po kilkunastu minutach było już fantastyczne ptasie mleczko. Co prawda dietetyczne, bo na słodziku i bez czekolady, ale można też zrobić bardziej wypasiona wersję i nabierając łyżeczką ptasie mleczko polewać je rozpuszczoną czekoladą... Smaczngo  hahaha

Dołączam zdjęcie wersji z kolorowymi galaretkami w środku. Mmmmm......

Witam,

Jestem energiczną, zapracowaną i zabieganą mamą dwóch córek, ale chciałabym się czasem z Wami podzielić fajnymi przepisami na które albo gdzieś przypadkiem trafiłam, albo przechodzą u nas w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Gotuję przeważnie codziennie, jak większość kobiet w naszym kraju. A nawet jeśli czasem udaje mi się ugotować wielki garnek "czegoś" na dwa dni, to i tak pożerają to jeszcze tego samego dnia. Lubię kuchnię lekką, ale czasem lubię też zgrzeszyć kaloriami.... pod warunkiem że potrawa grzechu będzie warta....... Jednym słowem zapraszam!!!