poniedziałek, 7 listopada 2011

Polski stół dla Szweda...

Ot i miałam zaplanowany wieczór dzisiejszy na upojne oddanie się metodzie poprawiającej wygląd garderoby i pomniejszającej objętościowo wielki kosz w mojej szafie służący do przetrzymywania moich świeżo i mniej świeżo (na spodzie do którego ciągle nie mogę dobrnąć) upranych ubrań ściągniętych ze sznurka, czyli krótko mówiąc prasowaniu... Niestety dziecko moje młodsze postanowiło zepsuć te plany odmawiając kategorycznie położenia się spać. Tym sposobem do godz. 22 rysowałam, kleiłam, wycinałam, układałam wieżę z klocków, pozwalałam sobie układać na głowie wieżę z klocków, gotowałam budynie, zwijałam porozwijane włóczki, zmywałam ze ściany fantastyczne efekty talentu malarskiego mojego młodszego dziecka itd, itd.. Teraz po całym dniu pracy, bieganiny i innych dodatkowych zajęć wynikających z bycia żoną, mamą, sprzątaczką, kucharką, buissneswoman, praczką i szefową w jednym  stosunek do mojej garderoby zmienił się z chęci w niechęci co spowodowało kolejny wzrost sterty różnych części ubrań w nieszczęsnej, wypchanej po brzegi szafie. No trudno. Albo rybka, albo pipka jak powiedział Hamlet ;) Zasiadłam do kompa.
Od razu na myśl przyszedł mi fantastyczny wieczór jaki spędziłam z moim przyjacielem Dannym, rodowitym Szwedem, ex facetem mojej przyjaciółki z którym do dzisiaj mam kontakt, który gościł u nas kilka razy kiedy był w Polsce z moją przyjaciółką, a który tym razem udał się do naszego kraju podobno mlekiem i miodem płynącego na samotny wojaż i był u nas gościem przez jeden wieczór kilka tygodni temu. O tym wieczorze za chwilkę, jednak najpierw muszę przytoczyć jeszcze jedną historię związaną z moim szwedzkim przyjacielem. Otóż kiedyś to my z mężem byliśmy gośćmi u mojej przyjaciółki na kolacji przygotowanej dla nas przez owego Szweda (kucharza zresztą) i na tej kolacji podana została zupa rybna. Ponieważ ne jestem fanką ryb, które są ugotowane, a sama osobiście na własne oczy widziałam że Szwed gotował, a do tego do zupy tej wlewał MLEKO - produkt znenawidzony przeze mnie od zamierzchłego dzieciństwa, patrzyłam na ten posiłek zupopodobny nie tylko z obrzydzeniem, ale również z ogromnym strachem. Otóż za chwilę miałam zjeść zupę w której nie tylko jest gotowana ryba, ale i mleko, dużo mleka, bo wygląd zupy przypominał tą traumatyczną ZUPĘ MLECZNĄ znienawidzoną przeze mnie w dzieciństwie, tyle tylko że zamiast obrzydliwych płatków owsianych w tym mleku pływały warzywa i RYBA! O zgrozo! Postawiono mi to coś przed nosem no i co miałam zrobić, musiałam spróbować choć odrobinkę, musiałam choć udawać że próbuję...  Zatem próbując nie oddychać nosem ( a wierzcie mi czy nie, obrzydzenie do mleka jest u mnie tak ogromne, że gotując mojemu starszemu dziecku kiedyś kaszkę na tym paskudztwie nie byłam w stanie zrobić tego inaczej jak tylko ze ścierką zawiązaną na twarzy, a i to czasem nie pomagało i pojawiał się odruch tak dobrze znany "wczorajszym" osobom, które dnia poprzedniego spożyły zbyt dużą ilość alkoholu). A zatem próbując nie oddychać nosem nabrałam łyżkę owej zupy i skosztowałam... Czekałam w napięciu czy ów odruch mnie zaskoczy, ale nie zaskoczył. Zaskoczyło mnie za to coś zupełnie innego. Smak nieziemski, niesłychany, niesamowity, nie przypuszczałam nawet że coś takiego może się wydarzyć... Zupa była BOSKA! Nie mogłam w to uwierzyć... Jak to możliwe???
Tego dnia serce moje mocniej zabiło i zostałam nieodwołalną amatorką zup rybnych i zapragnęłam pozna bliżej szwedzką kuchnię.
Otóż korzystając dnia pewnego z dobrodziejstw dzisiejszej techniki czyli komunikatora internetowego napisałam do mojego przyjaciela Szweda że bardzo chciałabym poznać przepis na ową zupę i że chciałabym ją u siebie w domu powtórzyć. Przepis zaczynał się od świeżej ryby... Ha ha ha... Szwedzi, którzy przed domem mają albo morze, albo rzekę, albo jezioro, przyzwyczajeni że idzie się do sklepu(wyłącznie z rybami i owocami morza) i dostaje się o każdej porze dnia rybkę czy inne ustrojstwo, które jeszcze godzinę temu beztrosko pływało w owym jeziorku, morzu itd.. prawdopodobnie nie mają świadomości realiów stoisk rybnych w naszych okolicznych marketach. Otóż u nas ryba świeża to taka ryba, która jeszcze sama nie chodzi, czyli złowiona jakiś tydzień wcześniej??? Dwa???  Może wypowie się ktoś z branży? W naszych rodzimych marketach aby zakupić rybę świeżą należy uży podstępu. Otóż postęp ten nie każdemu może się udać, a już napewno nie mężczyźnie... Do podstępu owego bardzo przydatne jest dziecko, zwłaszcza jeśli jest małe. Otóź trzeba iść do Pani która sprzedaje (koniecznie do pani, gdyż panowie niespecjalnie są czuli na podstępy) i powiedzieć, że potrzebujecie rybkę, obojętnie jaką, byleby tylko była świeża bo:
a) rybka potrzebna jest dla maluszka (który najlepiej żeby w tym momencie robił do pani słodkie oczy)
b) musi być świeżutka, bo karmicie piersią i nie może nic maluszkowi zaszkodzić
c) (i ta metoda przydaje się kiedy brakuje Wam dzecka pod warunkiem że nie jesteście w wieku emerytalnym - wystarczy że lekko wypniecie brzuszek) gdyż jesteście w ciąży i oczywiście nic nie może maluszkowi zaszkodzić.
90% babeczek na rybnym pokazuje naprawdę świeżą rybę, a czasem nawet przynoszą świeższą prosto z chłodni.
No więc pomijając tą świeżą rybę w przepisie pojawił się jeszcze bulion rybny. No nie mieszkam kurcze w Warszawie, miasteczko średniej wielkości, trzy markety na krzyż, w żadnym rybnego bulionu. Hmmm. Napisałam zatem ze u nas buliony różne, wołowe, cielęce, z koguta, żeberek, grzybów, ale z ryby... Niestety. No więc ten wariat kochany poszedł do sklepu, zakupił chyba wszystkie możliwe rodzaje bulionów zapakował w paczkę i wysłał mi do Polski. Jakież było moje dziwienie kiedy do drzwi zapukał listonosz z jakąś paczką... Powiem Wam, że doznałąm szoku ogromnego. Buliony są nieziemskie. Ale wiecie co jest najciekawsze? One wogóle nie są słone. Podczas gdy podstawowym składnikiem naszych rodzimych bulionów jest sól, tamte są esencją smaku mięsa, warzyw, ryby. Niesamowite.
Do paczki tej dołączył również inną niespodziankę, ale poneważ zrobiło się naprawdę późno, a jutro niestety rano trzeba wstać do pracy o tym opowiem następnym razem :)

1 komentarz:

  1. ej! czuje niedosyt! czekam na przepis i zdjęcia, a najlepiej konsumpcję;) I hi, hi, hi paluszki ci poszalały po klawiaturce:-) Buziole!

    OdpowiedzUsuń